Anna wtuliła twarz w poduszkę.
Łzy ciekły jej ciurkiem. Znów to zrobiła. Kolejny raz nie zapanowała nad sobą.
Czy była złą matką? Może i tak. Wielu by ją w ten sposób oceniło. Jednak czy
ktoś z nich, ktoś z oceniających był w jej skórze, musiał podejmować te same
decyzje? Wiedziała, że zrobiła źle, ale nie miała wyboru. Tylko w ten sposób
mogła ochronić swoje dziecko. Pewnie większość by powiedziała, że jest słaba,
ale ona była silna. Poczuła w dłoni wilgoć. To była krew. Klucz ściskała tak
mocno, tak zapamiętale, że przecięła nim skórę. Rana zaczynała piec, ale mimo
to ściskała go jeszcze mocniej, tak aby wbił się jak najgłębiej we wnętrze
dłoni, aby bolało. Chciała się ukarać, chociaż jednocześnie zdawała sobie
sprawę, że nie jest do końca winna, że zamknięcie drzwi było konieczne. Nikt
nie mógł jej pomóc.
Straciła
poczucie czasu. Mogła trwać w tym stanie kilkanaście minut, lub godzinę. Jednak
musiała się wreszcie ogarnąć. Stoczyła się z łóżka i idąc na sztywnych nogach
skierowała się do kuchni. Sprawy nie toczyły się tak jak chciała, ale trzeba
było żyć. Prać, gotować, sprzątać, przygotowywać posiłki dla córki. Otworzyła
drzwi od górnej szafki, tej najwyższej. Tam znajdowała się butelka whisky.
Chciała się napić. To by pomogło. Jednak tylko jej, nie córce. Musiała być
trzeźwa dla Matyldy, musiała mieć jasny umysł, aby ją chronić. Czy nie ma
większego cierpienia niż widok własnego dziecka, które sięga dna? Być może
takie cierpienie istnieje, ale Anna się z nim nie spotkała. W tym momencie
liczyło się tylko jedno, ochrona córki. Nie ważne co świat by pomyślał, nie
ważne co sama myślała, należało postąpić stanowczo. Matylda znalazła się w
odpowiednim miejscu, gdzie powinna pozostać tak długo jak trzeba. Dla własnego
dobra. Wreszcie zdecydowała, że usmaży naleśniki, w lodówce stał jeszcze
nieotwarty słoik z powidłami śliwkowymi. Matylda je uwielbiała, mogła je jeść
łyżkami. Naleśniki z powidłami to będzie coś, co załagodzi sytuację. Czy aby na
pewno? Oczywiście, że tak. To nie był pierwszy raz, kiedy musiała ukarać córkę,
obie wiedziały, że co jest konieczne. Anna zdawała sobie sprawę, że nie złamie
córki, że kiedyś polegnie, ale póki żyła, musiała walczyć. Nawet jeśli nie raz słyszała
z jej ust, że jest potworem.
Przez chwilę
wpatrywała się jak wąska szpara światła między framugą a drzwiami maleje, w
ostatniej chwili odwróciła głowę. Usłyszała chrzęst zamka, w którym przekręca
się klucz i w tym samym momencie zacisnęła pięści. Usiadła na drewnianej
skrzynce po owocach i spojrzała w mrok. Lubiła ten widok.
Po
kilkudziesięciu sekundach, wzrok przyzwyczaił się do ciemności na tyle, że
dostrzegła znajome kształty. Za pierwszym razem kiedy matka zamknęła ją w
komórce pod schodami, krzyczała i waliła pięściami w drzwi, później już tylko
płakała, teraz czuła się tu dobrze. To miejsce ją uspokajało, pozwalało
zastanowić się nad tym co zrobiła, albo nie myśleć wcale. Mogła tam marzyć,
snuć plany, lub wspominać. Matka jest nie rozumiała, nie chciała zaakceptować. Mimo
tego chciała jej zmienić, ale po prostu ukarać. A Matylda nie uważała, że jest
zła, nie zasługiwała na karę. Nie zrobiła nikomu krzywdy. Była po prostu trochę
inna niż większość dziewczynek w jej wieku. Jak matka mogła ją oceniać, jak
świat mógł ją oceniać? Codziennie miliardy ludzi jadły mięso, wielu polowało, a
nie musieli się wstydzić. Czy ktoś potępiał żołnierzy lub policjantów, którzy
przecież zabijali ludzi? Nie! A matka jej się bała, wstydziła, uważała za złą.
Chciała ją ukarać. Trudno, poczeka tu sobie w mroku, kiedyś stąd wyjdzie i
będzie wolna, a jeszcze później skończy osiemnaście lat i zdobędzie całkowitą
wolność. Wtedy będzie robić co zechce, a nie robiła przecież nic złego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz